środa, 19 września 2012

"Karmel" - recenzja



Okrzyknięto ją Woodym Allenem w spódnicy, jej filmy zaś najlepszymi kobiecymi portretami od czasów szczytowej formy Almodovara. Nadine Labaki. Gwiazda libańskiego kina i zarazem jedna z niewielu uznanych kobiet-reżyserów. Jej „Karmel” zarówno wzrusza, jak i śmieszy. Skłania do refleksji i do przyjrzenia się swojemu życiu. Uczy jak cieszyć się tym, co zsyła nam los, jak przyjmować  to, co zaoferuje nam życie lub jak to, co przynosi odrzucać.
„Karmel” to opowieść o pięciu kobietach w różnym wieku, z różnymi problemami, różną przeszłością i różną przyszłością. Layala ma romans z żonatym mężczyzną, Nisrine – narzeczonego, który nie wie, że nie jest już dziewicą. Jamale ma marzenia - próbuje oszukać czas i chce zostać aktorką. Rima ma tajemnicę, a Rose – opóźnioną w rozwoju siostrę, którą się opiekuje. Dzieli je prawie wszystko. Łączy -przyjaźń oraz salon kosmetyczny. Jest w nim miejsce na pogawędki i żarty o seksie oraz problemach z mężczyznami, ale także na osobiste rozmowy o religii, niełatwych relacjach z bliskimi, starzeniu się, wierności. Słowem o poważnych problemach. 

„Karmel” to opowieść stosunkowo prosta w swojej formie i przesłaniu, teoretycznie nieodkrywająca niczego nowego, a jednak mająca w sobie pewną moc i magię, która sprawia, że nie sposób oderwać się od ekranu, z którego wprost emanuje ciepłem. Siłą "Karmelu" jest nie to, co się opowiada, ale jak to się robi. A robi się mistrzowsko.
Film Labaki potrafi w swoich prostych, uroczych i barwnych historiach przemycać także mroczniejszą stronę życia – smutek, wątpliwości, cierpienie, odrzucenie. Mimo, że film wyprodukowany w Libanie i osadzony w libańskich realiach może wydawać się nam nieco egzotyczny i odległy, to obraz Labaki taki nie jest. Ukazuje te same problemy – między innymi homoseksualizm, podporządkowanie się rodzinie i tradycji, zdradę – co obrazy topowych europejskich twórców.


Fabuła przemawia do kobiet i ich wrażliwości, niezależnie od wyznawanej wiary, wieku, czy kraju. Jest niebywale bliska i prawdziwa.  Dlatego też ma działanie wręcz terapeutyczne, lepsze niż niejedna komedia romantyczna. Po tym filmie ma się spokojne i słodkie sny. Sny o cieple i karmelu.
Labaki niezachwianie wierzy w kino i w filmy,  które mogą wiele zmienić i wiele naprawić. Potwierdza to nie tylko w fantastycznym „Karmelu”, ale także w swoim najnowszym obrazie, entuzjastycznie przyjętym przez canneńskie środowisko „Dokąd teraz?”.




Do przeczytania wkrótce
Amandine


P.S. Polecam Wam też obiecaną niespodziankę. Od teraz będę współtworzyć jeszcze jednego bloga, też o tematyce filmowej, ale w trochę innej - lżejszej formie. Zapraszam tu.

 

5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. dobrze że mi przypomniałaś o tym filmie! miałem go obejrzeć :) ZAPRASZAM!!! Trochę męskiej mody :) http://www.hausoferick.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze to nie słyszałam o nim. Muszę chyba go obejrzeć, bo uwielbiam filmy, które potrafią rozśmieszyć i zmuszają do refleksji.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie do końca przemawia do mnie porównanie Labaki do Allena. Ale film bardzo lubię, zarówno za ogólny klimat, zdjęcia, jak i kreacje aktorskie. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń