poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rok 2012 na ekranach polskich kin



Rok 2012 dobiega końca, portale internetowe, gazety i wszelkie inne media prześcigają się w tworzeniu różnego rodzaju podsumowań, więc i my nie możemy być gorsze, ani bardziej oryginalne ;)
Ja osobiście i tak czuję wewnętrzną potrzebę uporządkowania tego, co w mijającym roku widziałam na ekranach kinowych, więc czemu by nie podzielić się swoimi przemyśleniami z innymi?  :) 



Mój top 11 roku 2012*:


1.      Najwyższy stopień podium przypada zbiorczo filmom WFF-u, o których napisałam już wszystko, co  mogłam, i nie mam do dodania nic poza tym, że umieszczę tu tylko utwory niepokazywane w polskiej dystrybucji kinowej. Będą to zatem: Ace Attorney, Kot do wynajęcia, Diablo, Królewna Śnieżka, Skradzione dzieciństwo, Córka (aczkolwiek jako zwycięzca Grand Prix tegorocznego Sputnika może zostać wprowadzona do kin w nadchodzących miesiącach), Pervertigo oraz, w dalszej kolejności – Gwiazdeczka i Bez entuzjazmu.


 2. Samsara  


Kolejny film z WFF-owego programu, ale pokazywany w kinach, więc traktuję go odrębnie. O nim też naskrobałam już kilka słów przy okazji relacji festiwalowej, więc dorzucę tylko, że jest to potęga kina w najczystszej postaci i najlepszy przykład tego, jakie cuda można uchwycić za pomocą kamery filmowej. Twórca Samsary, Ron Fricke, biorąc przykład z Godfreya Reggio, opowiada swoją historię poprzez ciąg niesamowitych obrazów, a co jak nie obraz (ściślej mówiąc, obraz ruchomy, a więc zawierający w sobie więcej możliwości) stanowi czynnik wyróżniający film spośród innych sztuk?


3. Artysta

O tym utworze napisano już tyle, że zapewne nie będę w stanie stworzyć niczego oryginalnego, ale kilka słów uzasadnienia zamieścić wypada. Wypunktujmy więc, za co należy się Artyście miejsce na podium:

·         Pomysł – niby prosty, a jednak nikt dotąd na niego nie wpadł, a jeżeli nawet wpadł, to nie odniósł sukcesu na taką skalę. Nie wyobrażam sobie również, żeby można było ten sukces powtórzyć. Dodatkowo złożenie hołdu kinu niememu i cofnięcie się w czasie o niemal 100 lat to idea bliska memu sercu.

·         Fakt, że na pomysł ten wpadli Francuzi, a nie Amerykanie :)

·         Wykonanie – perfekcyjne pod każdym względem. Zdjęcia, charakteryzacja aktorów, ich styl gry, stroje, muzyka – wszystko to złożyło się na opowiedzianą z lekkością i wdziękiem, spójną i miłą dla oka całość, która zdradza, że jej twórcy naprawdę lubią kino, co jest dla mnie bardzo ważne. I nie ma znaczenia, że opowiadana historia jest banalna do bólu; tak to właśnie miało wyglądać. 

 
 4. Valhalla: Mroczny wojownik

Mimo że film miał swą światową premierę w 2009 roku, do polskich kin wprowadzono go dopiero w czerwcu 2012; myślę jednak, że gdyby nie wcześniejszy sukces Drive, w ogóle nie zdecydowano by się na jego dystrybucję w Polsce.

Nie mam niestety dostępu do polskiego box office’u obu filmów, ale założę się, że Valhalla nie osiągnął nawet połowy wyniku finansowego Drive.

Przede wszystkim, w obsadzie brakuje tak chwytliwych, „gorących” nazwisk jak Ryan Gosling (choć dla mnie nazwisko Mikkelsen jest dużo większą zachętą).

Nie ulega również wątpliwości, że Valhalla jest filmem dużo trudniejszym w odbiorze; po pierwsze ze względu na niezwykle dosłowne sceny przemocy, o wiele bardziej brutalne i serwowane w większej ilości niż miało to miejsce w Drive. Tam dawka była jeszcze do zaakceptowania dla szerszej widowni, w szczególności dla kobiet zaciągniętych do kina przez swoich partnerów, skuszonych obietnicą szybkiej akcji i jeszcze szybszych samochodów. Valhalla to już jednak inny poziom brutalności i kiepska propozycja dla co wrażliwszych jednostek.

Drugą kwestią, mogącą stanowić problem dla odbiorcy, jest interpretacja filmu. Został on bowiem w dużej mierze oparty na symbolice zaczerpniętej z mitologii germańskiej, z którą zapewne mało kto miał okazję bliżej się zapoznać.

Dlaczego więc umieściłam ten obraz w swoim zestawieniu? Ano dlatego, że dawno nie widziałam na ekranie tak wykreowanego świata, mrocznego i pełnego okrucieństwa, ale na swój sposób pięknego i mistycznego. Valhallę przepełnia metafizyka, co przywodziło mi na myśl – może będzie to bardzo dziwne skojarzenie – Stalkera Andrieja Tarkowskiego. Bardzo intrygująca jest również postać głównego bohatera, milczącego Jednookiego, którego wizje należą do najciekawszych elementów filmu.

Podsumowując, Valhalla: Mroczny wojownik należy do filmów, w które należy raczej się wczuć niż odbierać rozumowo. 


 5. Miłość

Przyznam szczerze, że mimo entuzjastycznych opinii napływających z każdej możliwej strony (od wyróżnień na festiwalach, przez recenzje krytyków po komentarze znajomych – i nie tylko znajomych – na forach i portalach internetowych), byłam dość sceptycznie nastawiona do najnowszego projektu Michaela Hanekego.

Bardzo cenię tego reżysera za bezlitosne i cyniczne podejście do prezentowanych tematów, zwykle trudnych i stanowiących prawdziwą bolączkę ludzkości, dotyczących chociażby natury zła i śmierci (sztandarowym tego przykładem jest w mojej ocenie Funny Games, chyba najbardziej perfidny, przewrotny i okrutny film, jaki widziałam; być może pokuszę się jeszcze kiedyś o szerszą jego analizę).

Tym razem dało się słyszeć głosy, że Miłość różni się od poprzednich filmów Austriaka, głównie ze względu na mniejszy niż zazwyczaj poziom cynizmu.

W rzeczywistości jednak otrzymujemy zestaw typowych dla Hanekego elementów: długie ujęcia szczegółowo przybliżają widzowi coś, co rzadko który filmowiec odważa się przedstawić i coś, czego chyba każdy z nas się boi – starość i wiążący się z nią powolny, bolesny i trudny dla wszystkich proces odchodzenia. Natomiast umieszczenie w podobnych okolicznościach miłości, która  – jak sugeruje tytuł – jest tu mimo wszystko wartością najważniejszą i najsilniejszą, świadczy o tym, że przewrotność reżysera ma się w dalszym ciągu bardzo dobrze. Podobnie jak w przypadku innych filmów Hanekego, seans Miłości nie należy do szczególnie lekkich i przyjemnych. Po raz kolejny jednak austriacki twórca dotyka kwestii tak dla każdego istotnych, i robi to w sposób tak autentyczny, a przy tym wyważony, że trudno go wymazać z pamięci.

  
6. Bogowie ulicy

Kolejna pozycja z WFF-owego repertuaru; dość ograny schemat filmu policyjnego opartego na przyjaźni dwóch głównych bohaterów zyskuje na świeżości dzięki wymieszaniu tradycyjnej narracji z techniką „found footage”, a także dobrze napisanym, naturalnie brzmiącym dialogom i świetnie dobranej obsadzie. Film ogląda się z zainteresowaniem, a chwilami porządnie trzyma w napięciu. Solidne kino.


7. Musimy porozmawiać o Kevinie

Intrygująco nakreślona relacja pomiędzy matką a synem, oparta w dużej mierze na chemii pomiędzy znakomicie obsadzonymi Tildą Swinton i Ezrą Millerem. Duży plus za końcówkę, która wbrew pozorom może zaskoczyć i która z pewnością przemówi do chorej części wyobraźni niektórych widzów (siebie oczywiście do nich zaliczam ;))



 8. Fuck For Forest

Dokumentalny zapis tego, jak wyglądają współcześni hipisi, i w jaki sposób radzą sobie w dzisiejszych realiach. Film daje możliwość refleksji nad tym, jak zmienił się świat od czasów, gdy tego typu grupy tworzyły prawdziwą wspólnotę, i jak bardzo  wyobrażenia owych grup mijają się z faktycznym stanem współczesnej rzeczywistości.
 

 9. Zupełnie inny weekend

Doceniam ten film za to, że bez epatowania różnego rodzaju dewiacjami, do których niezrozumiałą słabość ma kino LGBT, w sposób realistyczny i szczery pokazuje związek homoseksualny, którego – mimo braku tego, co powszechnie nazywa się „happy endem” – niejeden heteryk mógłby pozazdrościć.

 
  
10. Marina Abramović: Artystka obecna

Jeżeli ktoś spodziewa się rzetelnej i skrupulatnie podanej biografii performerki, zawiedzie się. Film skupiony jest bowiem wokół jednego wybranego projektu, realizowanego w MoMA w Nowym Jorku. Jest to jednak projekt tak niezwykły i dający możliwość tak wielu fascynujących obserwacji, że brak owej rzetelnej, suchej biografii zupełnie nie przeszkadza.

 
  
11. Siedmiu psychopatów

Postmodernistyczna zabawa w duchu Tarantino, może nie wnosząca nic nowego czy odkrywczego do języka kina, ale całkiem zgrabna i nie pozwalająca się nudzić nawet na chwilę. Dobra rozrywka.



*z wyjątkiem miejsca 1. tylko filmy wprowadzone do kin w mijającym roku
**seans wielu ciekawych albo przynajmniej głośnych pozycji (m.in. Holy Motors, Mistrz, Frankenweenie, Skyfall, Gangster, Gra, Obława) ciągle przede mną



Jeżeli chodzi o największe rozczarowania 2012, na ten moment ograniczę się do ich wymienienia; jeżeli czas pozwoli, to na dniach pojawi się słówko wyjaśnienia do każdego z nich.

Muszę jeszcze nadmienić, że czołowa trójka to filmy, które uważam za całkiem niezłe, ale które srogo zawiodły pokładane w nich oczekiwania. Pozostałe są po prostu słabe:

1. Róża
2. Moonrise Kingdom
3. Nietykalni
4. Bestie z południowych krain
5. Tango Libre
6. Wstyd
7. Rzeź
8. Code Blue
9. Minister



 To teraz czekam na podsumowanie A., co by nie było tak jednostronnie

piątek, 21 grudnia 2012

"Barbara" - recenzja

Z racji przedświątecznego, grudniowego rozleniwienia już dawno nic nie publikowałam na blogu. Trzeba to było koniecznie zmienić. Przed Wami - najnowsza recenzja. Tym razem przyjrzałam się niemieckiemu kandydatowi do Oscara - "Barbarze". Enjoy!


Barbara : „Tutaj nie można być szczęśliwym”

Niemcy już wielokrotnie przepracowali na ekranie temat komunistycznej przeszłości. Po rewelacyjnym, utrzymanym w komediowej konwencji, „Good Bye, Lenin!” Beckera i wstrząsająco mocnym „Życiu na podsłuchu” von Donnersmarcka przyszła kolej na bardziej kameralną (aczkolwiek już docenioną, między innymi Srebrnym Niedźwiedziem na Berlinale) „Barbarę” w reżyserii Christiana Petzolda. Osobisty dramat został tutaj wpisany w szerszy, historyczny kontekst.
Wschodnie Niemcy, rok 1980. Barbara żyje w świecie, który jej się nie podoba. Przypomina zaszczute zwierzę. Izoluje się, unika ludzi,  ukrywa się w swoim małym, brzydkim mieszkaniu, wyglądając bojaźliwe zza firanki na stojący pod jej oknem samochód z oficerami Stasi. Nie ufa nikomu. Poznajemy ją, kiedy stoi na zakręcie swojego życia. Nie wiemy, co ją za nim czeka. Zresztą, podobnie jak ona sama. W dodatku – jest niezwykle tajemnicza. Powoli, jedna po drugiej, zaczyna odkrywać swoją przeszłość. Dowiadujemy się, że niegdyś pracowała w renomowanej berlińskiej klinice i że została zesłana tu, na prowincję, za karę. Za to, że starała się o paszport i chciała wyjechać – na Zachód – do ziemi obiecanej. Mimo swojej – zdawałoby się żałosnej sytuacji Barbara się nie buntuje. Zdaje się nie mieć na to siły. Jej życie przypomina wegetację, gdyby nie praca, której się oddaje, nie miała by po co żyć. A jednak w tych trudnych chwilach pozostaje dobrym, szlachetnym człowiekiem, który nie sprzedał swoich wartości za paczkę papierosów i pończochy.
Historia Barbary daje możliwość przyjrzenia się z bliska chorobom toczącym niemieckie społeczeństwo tamtych lat. Nieufność, podejrzliwość, oziębłość, a przy tym nieludzkość. Film nie stanowi jednak tylko rozliczenia z przeszłością, wręcz przeciwnie, historia zdaje się być jedynie pretekstem do pokazania osobistego dramatu jednostki w totalitarnym systemie lub, szerzej, jednostki zniewolonej. Obraz ukazuje uniwersalne wartości, problemy, uczucia, odruchy: miłość, gniew, pożądanie, zdradę, poświęcenie, oddanie. Widać to doskonale, gdy na ekranie pojawia się Stella - uciekinierka z obozu pracy. Lekarka traktuje ją nie tylko jako pacjentkę, staje się dla niej kimś znacznie więcej – córką. Barbara dzięki niej i Andre odkrywa, że mogłaby się czuć szczęśliwa nawet po niewłaściwej stronie muru, nawet nie będąc wolną.
Na szczęście Petzold zgrabnie unika czarno-białego podziału postaci. Andre, który donosi na Barbarę wcale nie chce tego robić, chociaż musi. Miejscowy oficer Stasi nie jest bezwzględnym potworem, posiada uczucia, którymi obdarowuje umierającą na raka żonę. Barbarą (w tej roli genialna muza Petzolda – to ich piąty wspólny film – Nina Hoss) targają wątpliwości i sprzeczne uczucia.
Petzold stworzył interesującą opowieść o kobiecie, która stając na rozdrożu, odważnie podejmuje słuszne decyzje i buduje swoje życie od nowa, ucząc się na nowo kochać, ufać, być. Przy tym nie pozwala się odczłowieczyć, stając się tym samym cichą bohaterką tamtych czasów.



Z serdecznymi, świątecznymi pozdrowieniami
Amandine
WESOŁYCH! I idę piec pierniki.

środa, 5 grudnia 2012

Burtonizm cz.3


Przed Wami trzecia (i ostatnia) część artykułu o twórczości Tima Burtona. Przy okazji, czy Wy także z niecierpliwością wyczekujecie "Frankenweenie"? Enjoy!



Z niecierpliwością czekasz na kolejny film Tima. Mówisz o nim „Tim”, zaczynasz traktować jak przyjaciela, bo zdaje się wiedzieć, co ci w duszy gra. Zdaje się cię rozumieć, chociaż cię nie zna. Nie uważasz, że to dziwne. Po prostu musicie być sobie przeznaczeni. Lubisz sobie myśleć, że jesteście do siebie podobni, a nawet tacy sami. Nie, ty nie nosisz takich śmiesznych strojów i fryzur.


Musiałeś czekać prawie dwa lata. Jest rok 2005, ty masz lat dwadzieścia. Nie jesteś już nastolatkiem, jesteś dorosły. Więcej rozumiesz, widzisz, czujesz. Do kin trafia właśnie animowana „Gnijąca panna młoda Tima Burtona”. Podoba ci się tytuł, zwiastuje nieprzewidywalność i dziwność. Już wiesz, że się nie zawiedziesz. Gasną światła, ty zapadasz się głębiej w fotel, odgradzasz się od innych ludzi, przenosisz do ekranowego świata. Rozpoczyna się film. Raz za razem wybuchasz śmiechem. Uwielbiasz czarny humor. „To takie angielskie!” – myślisz. Nucisz pod nosem piosenki, wytupując rytm prawą nogą. Razem z młodzieńcem o imieniu Victor wracasz z podróży do XIX-wiecznej Anglii, aby poślubić swoją narzeczoną – Victorię. Dla zabawy zakładasz na znaleziony w lesie patyk-palec obrączkę i wypowiadasz, celem poćwiczenia, słowa małżeńskiej przysięgi. Wtedy pojawia się Ona. Decydujesz się podążyć do świata zmarłych, aby poślubić tę, do której ów palec należał. Wiesz, że czeka cię wiele przygód. Wiesz, że to wszystko nie może się dobrze skończyć, a jednak brniesz dalej i dalej. Historia jednak szybko się kończy, a ty czujesz niedosyt. Jeszcze chociaż raz, na chwilę chciałbyś zawitać do świata zmarłych, który w porównaniu z tym na górze wydaję się być idyllą. Podczas gdy świat ludzi jest szary i ponury, zamieszkiwany przez groteskowo smutne postacie – świat umarłych wybucha kolorami, gwarem, muzyką, tańcem. W oczy rzucają ci się powyginane kształty zabudowań, mroczna sceneria lasu, wszechobecna groteskowa groza, karykaturalne postacie. Jesteś wniebowzięty, tak jak reszta sali. Tu i tam słychać pomruki zadowolenia, ciche komentarze i głośne śmiechy. Zapalają światła, cichnie muzyka. Wychodzisz z kina, wsiadasz do pociągu, wracasz do domu. Odpalasz komputer. Wchodzisz na różne strony, fora. Chcesz się dowiedzieć więcej na temat filmu. Czytasz o technice poklatkowej, o koniecznej dla niej cierpliwości dla układania makiet i kukiełek, o skomplikowanej i pracochłonnej metodzie otrzymywania filmu. Myślisz, że to pewnie dlatego wydaje się on jeszcze bardziej magiczny i staje się artystyczną wariacją na temat śmierci. Śmierci, która wydaje się być ciekawsza od życia. Układasz dłonie na klawiaturze komputera. Od niedawna po każdym seansie spisujesz swoje przemyślenia. Cytaty, które zapamiętałeś. Szczegóły, które nie chcesz, żeby ci umknęły. Wystukujesz tytuł, reżysera, aktorów, słowo „gatunek” i wpatrujesz się w puste pole. Bo czym właściwie jest „Gnijąca panna młoda…”? Animacją? Nie, to by było zbyt banalne. Bajką? Może, ale z elementami grozy, powieści gotyckiej w stylu Poe’a, makabreski. Czarną komedią? Z całą pewnością. Komedią romantyczną? W pewnym sensie. Musicalem? Może, ale nie o to w nim chodzi. Po krótkim czasie stwierdzasz, że to nie jest najważniejsze i po prostu pozwalasz swoim myślom płynąć, a swoim palcom zapisywać ten nieuporządkowany strumień świadomości.
Czytasz to, co napisałeś na końcu: „Czuję się jak postać z filmu Burtona, która w kolejnych produkcjach przybiera tylko inne kształty, a tak naprawdę jest różnymi odcieniami tej samej barwy. Postacią, która nie potrafi sobie za bardzo poradzić z otaczającym ją realnym światem. Ucieka więc w świat nierealny – magiczny, fantastyczny, inny.”
Tak dzieje się z Edwardem Nożycorękim, z Edwardem Bloomem, a nawet z Victorem. Dlatego czujesz się z nimi tak mocno związany, tak bardzo przeżywasz ich historie opowiadane przez Burtona na ekranie.  Nie możesz się doczekać kolejnych.




Do przeczytania wkrótce
Amandine