Oj, dawno mnie tu nie było, ale poprawiam się i wracam z dłuższym tekstem. Tym razem jest to artykuł pseudo-publicystyczny o fenomenie kina francuskiego. Zostawiam Was i życzę przyjemnej lektury. Au revoir!
Francja - Hollywood 1:0
Jest ich pięciokrotnie mniej, mają dwa razy
mniejszy przychód, zajmują nieporównywalnie mniejszą powierzchnię, a jednak to
oni – Francuzi –z łatwością pokonują Amerykanów i są potęgą współczesnego kina.
Jak do tego doszło, że filmowy Dawid pokonał Goliata?
Kino francuskie w natarciu
Kino
francuskie bije ostatnimi czasy wszelkie rekordy popularności. Osiąga
frekwencyjne sukcesy zarówno na Starym Kontynencie, jak i w Ameryce. Udział filmów francuskich i amerykańskich w
rynku od kilku lat utrzymuje się mniej więcej na tym samym poziomie (po 40%).
Walka o palmę pierwszeństwa ciągle trwa. Raz górą jest Hollywood, raz Paryż. Dla
przykładu ubiegły rok został ogłoszony przez dziennikarzy rokiem kina
francuskiego. Takie filmy jak „Artysta” czy „Nietykalni” zdobyły wszelkie
możliwe nagrody na festiwalach filmowych oraz uznanie w oczach widzów i
krytyków.
Francuski patent
Liczby
mówią same za siebie: rekordowa ilość – 272 – wyprodukowanych nad Sekwaną tytułów,
215 milionów miłośników rodzimego kina, ponad 5,5 miliona widzów „Nietykalnych”
w Niemczech, aż 3,5 miliona euro zarobione przez film w ciągu miesiąca w samych
Włoszech. Jaki jest patent Francuzów na międzynarodowy sukces? - Kino francuskie jest po prostu miłe, przyjemne, urocze, pozwala
patrzeć na świat z optymizmem, zachwyca humorem, pomysłem, ma w sobie jakąś
oryginalność. To jest chyba niesamowicie
potrzebne widzom w okresie globalnego kryzysu - nie tylko ekonomicznego, ale w
ogóle: postmodernistycznego kryzysu ludzkości – szuka przyczyn
francuskiej filmowej ekspansji Marta Kaprzyk, autorka bloga „Movielicious”. Bez
wątpienia na światową pozycję francuskiej kinematografii składają się także
całe lata polityki artystycznej rządu (jak na przykład bardzo dobrze
rozbudowany system dotacji i protekcyjność instytucji), a także poczucie
odrębności kulturalnej.
Stany Zjednoczone kradną
W
przeciwieństwie do Francuzów gigantyczny amerykański przemysł filmowy ma coraz
mniej świeżych i oryginalnych pomysłów na dobre fabuły. Raz za razem serwuje
widzowi nieudane odgrzewane kotlety (w postaci chociażby kolejnych części
„Szczęk” czy „Piranii”), licząc na to, że jeśli coś sprawdziło się raz,
sprawdzi się i drugi. Zdaniem widzów: niekoniecznie. Amerykanie posuwają się
jednak jeszcze dalej i zwyczajnie kradną całe filmy lub tylko pomysły na nie.
Wystarczy wspomnieć chociażby przeróbkę „Osiem i pół” Felliniego na tandetne,
musicalowe „Dziewięć”, amerykańską wersję duńskich „Braci”, a nawet uhonorowaną
Oscarami „Infiltrację” Scorsese (która jest wyłącznie przeniesieniem w
amerykańskie realia hongkońskiego pierwowzoru) .
Bezduszna maszyna

Do przeczytania (kiedyś tam!)
Buziaki
Amandine
P.S. I jak Wam się podoba M. i jej relacja z WFFu? Świetna jest, co nie?
muszę przyznać, że uwielbiam "Nine" - mimo że kiczowate i banalne, naprawdę mnie urzeka (albo po prostu bezkrytycznie podchodzę do każdej aktywności Daniela Day-Lewisa..!)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
a tak wgl nie zdążyłam ci gorąco podziękować za wspaniałą odpowiedź :) pozdrawiam :)
UsuńCała przyjemność po mojej stronie!
Usuńchociaż jak tak teraz myślę, to nie wiem, czy "postmodernistyczny kryzys ludzkości" jest wystarczająco jasnym sformułowaniem. Chodziło mi o "kryzys społeczeństwa postmodernistycznego".
Tylko "ludzkość" brzmi znacznie bardziej apokaliptycznie :D