środa, 10 kwietnia 2013

Spring Breakers

W ramach oddechu od kina grozy (przynajmniej sensu stricto :)), relacja na gorąco z gorącego kinowego hitu ostatnich dni.

Faceci narzekać nie powinni :)




Spring Breakers to najnowsze dzieło Harmony’ego Korine, nominowane do Złotego Lwa na ubiegłorocznym festiwalu w Wenecji, zbierające entuzjastyczne opinie w każdym możliwym medium, o które się otarłam, począwszy od magazynu Film (poziom mojego zaufania – niski), poprzez nieco bardziej zaufane magazyny internetowe, aż po wpisy na blogach, które śledzę i którym ufam w zdecydowanie największym stopniu.

Starałam się jak mogłam, by nie wgłębiać się w te pieśni pochwalne, ale nie zdołałam całkowicie uchronić się przed krzyczącymi nagłówkami czy zajawkami tekstów wyskakującymi znienacka na Facebooku.
Mimo tej wszechobecnej histerii udało mi się – na ile było to możliwe w tych warunkach – nie przeczytać niczyjej opinii na temat filmu, po to by zachować w miarę jasny i świeży pogląd na obiekt owych atakujących mnie zewsząd zachwytów. Nie mogłam jednak przestać zastanawiać się nad ich przyczyną; czy będzie to kolejne niewytłumaczalne zjawisko pokroju wrzawy wokół Nietykalnych?* A może jednak tym razem coś jest na rzeczy?

*naprawdę, nie dostrzegłam w tym filmie nic na tyle niezwykłego, dość przyjemny, ale w gruncie rzeczy przeciętny

Przyznam, że moje dotychczasowe zetknięcie z Harmonym Korine było jednorazowe i nie wspominam go najlepiej. Chodzi o film Dzieciaki, który zaliczam do drażniącego mnie nurtu „silenia się na realizm” (zdaję sobie sprawę, że to pewnie krzywdząca i niesprawiedliwa opinia, ale nic nie mogę na to poradzić – tego typu kino, wbrew jego usilnym staraniom, pozostawia mnie zwykle znużoną i całkowicie obojętną).

Spring Breakers to jednak nieco inna bajka, bajka na miarę naszych czasów. Twór ten przypomina długi, całkiem ciekawie (acz może też trochę irytująco) zmontowany, kolorowy i halucynogenny teledysk, w którym grzeczne swego czasu gwiazdki Disneya starają się zerwać ze swoim cukierkowym wizerunkiem. Towarzyszy im  James Franco, niedawny odtwórca roli ikony hipsterów,  który jako gangster wiodący (nie takie znów) niewinne nastolatki w świat ciemnych interesów i rozpusty, wypada naprawdę znakomicie.

Spring Breakers w mojej ocenie to swego rodzaju test dla widza. Jak potraktuje on to, co widzi na ekranie? Jako przygłupią opowiastkę o wyuzdanych małolatach, przerost formy nad treścią? Jako obraz/ocenę/kpinę z  rzeczywistości współczesnych nastolatków – którą coraz trudniej im oddzielić od tego, co oglądają na ekranie komputera czy telewizora? Jako narkotyczną wizję jednej z głównych bohaterek? A może - co już nieco mniej prawdopodobne - jako wyobrażenie innej, tej która jako pierwsza opuściła rozrywkowe towarzystwo?

Już sam fakt, że film skłonił mnie do postawienia tego rodzaju pytań, nadaje mu pewną wartość.
Nie wiem jeszcze, czy w pełni zasłużył na oklaski, których echo zdołało mnie dosięgnąć przed seansem; żeby to ocenić będę potrzebować trochę więcej czasu.

Z pewnością mogę jednak polecić wycieczkę do kina na ten najbardziej rozreklamowany film ostatnich tygodni, chociażby po to, by przekonać się, na które pytanie  - albo pytania, jako że wiążą się one ze sobą - udzieli się odpowiedzi twierdzącej.

4 komentarze:

  1. Ja jestem tydzień po seansie i już mi się trochę "uleżał", ale cały czas dobrze wspominam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja od powrotu z kina ponad 2h temu nadal tu siedzę, więc chyba coś jest na rzeczy :)

      Usuń
  2. Oj mi też zapadł w pamięć. A to znaczy, że film jest bardzo dobry. Korine stworzył obraz, który pozwala na dowolność interpretacji, podczas gdy większość filmów z założenia ma jedno wyjaśnienie i jedną interpretację. Tym bardziej mnie zafascynował. Ja nie przepadam za szablonowością w kinie i długo czekałam na taki film :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, ta możliwość różnych interpretacji to najciekawsza strona filmu; pytanie którą z nich wybierze odbiorca, i na ile dla niego wszystko to będzie rzeczywiste; to prawie jak badanie socjologiczne :>
      Osobną kwestią jest forma - niektóre sceny to prawdziwe perełki, jak scena napadu czy ta z Jamesem Franco grającym Britney na fortepianie. Słowem, wyróżnia się ten obraz na tle innych.

      Usuń