piątek, 21 grudnia 2012

"Barbara" - recenzja

Z racji przedświątecznego, grudniowego rozleniwienia już dawno nic nie publikowałam na blogu. Trzeba to było koniecznie zmienić. Przed Wami - najnowsza recenzja. Tym razem przyjrzałam się niemieckiemu kandydatowi do Oscara - "Barbarze". Enjoy!


Barbara : „Tutaj nie można być szczęśliwym”

Niemcy już wielokrotnie przepracowali na ekranie temat komunistycznej przeszłości. Po rewelacyjnym, utrzymanym w komediowej konwencji, „Good Bye, Lenin!” Beckera i wstrząsająco mocnym „Życiu na podsłuchu” von Donnersmarcka przyszła kolej na bardziej kameralną (aczkolwiek już docenioną, między innymi Srebrnym Niedźwiedziem na Berlinale) „Barbarę” w reżyserii Christiana Petzolda. Osobisty dramat został tutaj wpisany w szerszy, historyczny kontekst.
Wschodnie Niemcy, rok 1980. Barbara żyje w świecie, który jej się nie podoba. Przypomina zaszczute zwierzę. Izoluje się, unika ludzi,  ukrywa się w swoim małym, brzydkim mieszkaniu, wyglądając bojaźliwe zza firanki na stojący pod jej oknem samochód z oficerami Stasi. Nie ufa nikomu. Poznajemy ją, kiedy stoi na zakręcie swojego życia. Nie wiemy, co ją za nim czeka. Zresztą, podobnie jak ona sama. W dodatku – jest niezwykle tajemnicza. Powoli, jedna po drugiej, zaczyna odkrywać swoją przeszłość. Dowiadujemy się, że niegdyś pracowała w renomowanej berlińskiej klinice i że została zesłana tu, na prowincję, za karę. Za to, że starała się o paszport i chciała wyjechać – na Zachód – do ziemi obiecanej. Mimo swojej – zdawałoby się żałosnej sytuacji Barbara się nie buntuje. Zdaje się nie mieć na to siły. Jej życie przypomina wegetację, gdyby nie praca, której się oddaje, nie miała by po co żyć. A jednak w tych trudnych chwilach pozostaje dobrym, szlachetnym człowiekiem, który nie sprzedał swoich wartości za paczkę papierosów i pończochy.
Historia Barbary daje możliwość przyjrzenia się z bliska chorobom toczącym niemieckie społeczeństwo tamtych lat. Nieufność, podejrzliwość, oziębłość, a przy tym nieludzkość. Film nie stanowi jednak tylko rozliczenia z przeszłością, wręcz przeciwnie, historia zdaje się być jedynie pretekstem do pokazania osobistego dramatu jednostki w totalitarnym systemie lub, szerzej, jednostki zniewolonej. Obraz ukazuje uniwersalne wartości, problemy, uczucia, odruchy: miłość, gniew, pożądanie, zdradę, poświęcenie, oddanie. Widać to doskonale, gdy na ekranie pojawia się Stella - uciekinierka z obozu pracy. Lekarka traktuje ją nie tylko jako pacjentkę, staje się dla niej kimś znacznie więcej – córką. Barbara dzięki niej i Andre odkrywa, że mogłaby się czuć szczęśliwa nawet po niewłaściwej stronie muru, nawet nie będąc wolną.
Na szczęście Petzold zgrabnie unika czarno-białego podziału postaci. Andre, który donosi na Barbarę wcale nie chce tego robić, chociaż musi. Miejscowy oficer Stasi nie jest bezwzględnym potworem, posiada uczucia, którymi obdarowuje umierającą na raka żonę. Barbarą (w tej roli genialna muza Petzolda – to ich piąty wspólny film – Nina Hoss) targają wątpliwości i sprzeczne uczucia.
Petzold stworzył interesującą opowieść o kobiecie, która stając na rozdrożu, odważnie podejmuje słuszne decyzje i buduje swoje życie od nowa, ucząc się na nowo kochać, ufać, być. Przy tym nie pozwala się odczłowieczyć, stając się tym samym cichą bohaterką tamtych czasów.



Z serdecznymi, świątecznymi pozdrowieniami
Amandine
WESOŁYCH! I idę piec pierniki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz