sobota, 3 listopada 2012

Kino francuskie w natarciu

Bonjour!
Oj, dawno mnie tu nie było, ale poprawiam się i wracam z dłuższym tekstem. Tym razem jest to artykuł pseudo-publicystyczny o fenomenie kina francuskiego. Zostawiam Was i życzę przyjemnej lektury. Au revoir!


Francja - Hollywood 1:0

Jest ich pięciokrotnie mniej, mają dwa razy mniejszy przychód, zajmują nieporównywalnie mniejszą powierzchnię, a jednak to oni – Francuzi –z łatwością pokonują Amerykanów i są potęgą współczesnego kina. Jak do tego doszło, że filmowy Dawid pokonał Goliata?

Kino francuskie w natarciu

Kino francuskie bije ostatnimi czasy wszelkie rekordy popularności. Osiąga frekwencyjne sukcesy zarówno na Starym Kontynencie, jak i  w Ameryce.  Udział filmów francuskich i amerykańskich w rynku od kilku lat utrzymuje się mniej więcej na tym samym poziomie (po 40%). Walka o palmę pierwszeństwa ciągle trwa.  Raz górą jest Hollywood, raz Paryż. Dla przykładu ubiegły rok został ogłoszony przez dziennikarzy rokiem kina francuskiego. Takie filmy jak „Artysta” czy „Nietykalni” zdobyły wszelkie możliwe nagrody na festiwalach filmowych oraz uznanie w oczach widzów i krytyków.

Francuski patent

Liczby mówią same za siebie: rekordowa ilość – 272 – wyprodukowanych nad Sekwaną tytułów, 215 milionów miłośników rodzimego kina, ponad 5,5 miliona widzów „Nietykalnych” w Niemczech, aż 3,5 miliona euro zarobione przez film w ciągu miesiąca w samych Włoszech. Jaki jest patent Francuzów na międzynarodowy sukces? - Kino francuskie jest po prostu miłe, przyjemne, urocze, pozwala patrzeć na świat z optymizmem, zachwyca humorem, pomysłem, ma w sobie jakąś oryginalność.  To jest chyba niesamowicie potrzebne widzom w okresie globalnego kryzysu - nie tylko ekonomicznego, ale w ogóle: postmodernistycznego kryzysu ludzkości – szuka przyczyn francuskiej filmowej ekspansji Marta Kaprzyk, autorka bloga „Movielicious”. Bez wątpienia na światową pozycję francuskiej kinematografii składają się także całe lata polityki artystycznej rządu (jak na przykład bardzo dobrze rozbudowany system dotacji i protekcyjność instytucji), a także poczucie odrębności kulturalnej.

Stany Zjednoczone kradną

W przeciwieństwie do Francuzów gigantyczny amerykański przemysł filmowy ma coraz mniej świeżych i oryginalnych pomysłów na dobre fabuły. Raz za razem serwuje widzowi nieudane odgrzewane kotlety (w postaci chociażby kolejnych części „Szczęk” czy „Piranii”), licząc na to, że jeśli coś sprawdziło się raz, sprawdzi się i drugi. Zdaniem widzów: niekoniecznie. Amerykanie posuwają się jednak jeszcze dalej i zwyczajnie kradną całe filmy lub tylko pomysły na nie. Wystarczy wspomnieć chociażby przeróbkę „Osiem i pół” Felliniego na tandetne, musicalowe „Dziewięć”, amerykańską wersję duńskich „Braci”, a nawet uhonorowaną Oscarami „Infiltrację” Scorsese (która jest wyłącznie przeniesieniem w amerykańskie realia hongkońskiego pierwowzoru) .

Bezduszna maszyna

- Hollywoodzkie filmy to trywialność, ograniczenia, nastawienie na widowiskowość, a nie na treść oraz liczne uproszczenia. To wszystko stosuje się po to, aby trafić do jak najszerszego grona odbiorców i by zmaksymalizować zyski – charakteryzuje amerykański przemysł filmowy Marlena Janasz, blogerka i znawczyni kina. Szacunek dla aktora-artysty, traktowanie filmu jako sztuki, umiłowanie tradycji, zaangażowanie reżysera w cały proces powstawania filmu (w Hollywood coraz częstszą praktyką jest oddawanie „mniej znaczących scen” pod zarząd drugim reżyserom) –wszystko to, tak ważne nad Sekwaną, staje się tylko pustymi, nic nieznaczącymi pojęciami po drugiej stronie oceanu. Hollywoodzka maszyna jest bezlitosna. Ale bezlitośni są także widzowie, którzy to wszystko widzą i coraz bardziej zdecydowanie odwracają się od amerykańskiego molocha, wybierając coraz częściej filmy europejskie. I na tym z pewnością nie tracą.
                                                                                    


Do przeczytania (kiedyś tam!)
Buziaki
Amandine

P.S. I jak Wam się podoba M. i jej relacja z WFFu? Świetna jest, co nie? 

3 komentarze:

  1. muszę przyznać, że uwielbiam "Nine" - mimo że kiczowate i banalne, naprawdę mnie urzeka (albo po prostu bezkrytycznie podchodzę do każdej aktywności Daniela Day-Lewisa..!)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a tak wgl nie zdążyłam ci gorąco podziękować za wspaniałą odpowiedź :) pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Cała przyjemność po mojej stronie!
      chociaż jak tak teraz myślę, to nie wiem, czy "postmodernistyczny kryzys ludzkości" jest wystarczająco jasnym sformułowaniem. Chodziło mi o "kryzys społeczeństwa postmodernistycznego".
      Tylko "ludzkość" brzmi znacznie bardziej apokaliptycznie :D

      Usuń