wtorek, 11 września 2012

"Skóra, w której żyję" - recenzja



Są filmy i Filmy. Najnowsza produkcja Pedro Almodóvara z całą pewnością jest Filmem, tym przez duże „F”. „Skóra…” porządnie mną wstrząsnęła, obezwładniła mnie i znokautowała. Ładunkiem emocjonalnym, bogactwem znaczeń, wizyjnością.  Po projekcji długo nie mogłam dojść do siebie. Przed oczami miałam kolejne obrazy, sceny, postaci. Kładąc się spać, długie godziny po seansie starałam się przeanalizować kolejne wydarzenia. Głowę  wypełniały mi miliony przelatujących myśli – próby interpretacji filmu, znalezienia odpowiedzi. Czułam ból, przerażenie, szok i cierpienie. I podobało mi się to. Może jestem filmową masochistką.

Film opowiada historię chirurga plastycznego, Roberto (pierwsza do wielu lat genialna rola Antonio Banderasa), który trzyma w zamknięciu w swoim mieszkaniu piękną Verę (Elena Anaya). Nie wiemy co robi w jego domu i kim jest. Nie wiemy ile jeszcze operacji będzie musiała przejść, żeby Roberto osiągnął doskonałość. Bo Roberto jest demiurgiem. Stwarza w swojej obłąkańczej wizji nowy byt. Jest w tym trochę podobny do stwórcy Frankensteina. Ale wątek stwarzania to tylko jeden z wielu wątków filmu.

Almodóvar z pewnością uważany jest za mistrza hiszpańskiego kina. Twórcę wielkiego i genialnego. Jednak „Skóra…” spotkała się z mieszanymi odczuciami i wieloma krytycznymi głosami. Mówiono, że to nie ten sam Pedro. To z pewnością nie jest ten sam reżyser, co reżyser „Wszystkiego o mojej matce”. To twórca dojrzalszy, nie obawiający się eksperymentować, wychodzić przed szereg. Twórca z otwartym umysłem i niebanalnymi obserwacjami. Twórca lepszy.


Almodóvar opowiada historię niechronologicznie, dawkując fabularne zwroty i zagadki. Snuje mroczną historię pełną sprzecznych emocji, a zarazem dziwnie chłodną, wyważoną i opanowaną. Pociętą, a zarazem uporządkowaną. Pełną sprzeczności. I przez to tak głęboko zapadającą w pamięć. 

W filmie zachwyca szczególnie zakończenie, niezwykle zaskakujące, a także łatwość z jaką Almodóvar łączy konwencje, przechodząc od thrillera do romansu, od romansu do dramatu psychologicznego, by wreszcie wrócić do koncepcji thrillera.

Jednak, bądźmy szczerzy, nie wszystkim się ten film spodoba. Zarzuty? Powtarzanie motywów z wcześniejszych filmów, „odczłowieczenie człowieka”, bawienie się w stwórcę. Narcyzm reżysera, odbijający się na jakości dzieła. A nawet wzorowanie się na książce traktowane jest jak zarzut - film powstał na podstawie „Tarantuli”, powieści Thierry'ego Jonqueta. 

Może. Ale to nie zmienia faktu, że jest to jeden z najlepszych filmów ostatnich lat. Szokuje, prowokuje i daje do myślenia.

2 komentarze: